Witaj, wędrowcze!
Ta opowieść byłaby niepełna, gdybym nie wspomniał o kolorowych cygańskich taborach przemieszczających się przeważnie od strony Oświęcimia przez naszą wieś, gdzie także przez kilka dni koczowały.
Helena Ochman wspominała, że w latach trzydziestych ubiegłego wieku miejscem przystanku taboru była grobla wzdłuż stawu „Opiekun” (dziś ulica Myśliwska). Ciekawostką były specjalnie tresowane przez Cyganów małe pieski, wykorzystywane do… polowania na jeże, które były wielkim przysmakiem koczujących, uzupełniając ich skromne jadło. W czasie wojny Cyganie mieli przyzwolenie na te „jeżowe polowania” w kaniowskim dworze od zarządcy Jana Hessa.
Miejscami postoju było też stare boisko na Gałuszkowicach, brzegi Białej pod „Żelaznym Mostem” czy Tarlisko. Przy Grobli Borowej kaniowscy gospodarze grzebali padnięte bydło na tzw. świńskim cmentarzu, który Cyganie – jak wieść niosła – penetrowali i odkopywali padniętą zwierzynę, przeznaczając ja do spożycia.
Przyjazdowi Cyganów do wioski towarzyszyło przerażenie i lęk mieszkańców. Kończyło się wietrzenie pierzyn, pościeli, sprzed domów zabierano cenne rzeczy, w myśl hasła rozchodzącego się błyskawicznie pantoflową pocztą: „Wszystko chować!”. Doświadczyłem tego osobiście, gdy będąc sam w domu zostałem odwiedzony przez dwie natarczywe Cyganki, które niepostrzeżenie i sprytnie wyciągnęły z lodówki świeżą kurę przygotowaną na rosół, próbując zbiec. Rzuciłem się za nimi w pościg, ale zrezygnowałem, gdy zaczęły pluć na ukradzioną na moich oczach kurę.