Przedstawiałem na łamach www.gminabestwina.info sylwetki mieszkańców naszej gminy, którzy dzięki swoim pasjom, hobby, różnego rodzaju umiejętnościom osiągnęli ponadprzeciętne sukcesy. Gościli tutaj piłkarze, siatkarze, judocy, tenisiści stołowi, akrobaci rowerowi, biegacze, kajak poliści, specjalistka od freedivingu i specjalista od wyścigów motocyklowych, aktor, ludzie sportu i kultury, dzisiaj kolej na mieszkańca Kaniowa, którego zamiłowaniem jest motoryzacja i wyścigi oraz rajdy samochodowe. A zainteresowanie sportem zaczynał od piłki nożnej, był bramkarzem i zawodnikiem LKS Kaniów, a także prezesem Klubu ..... Dawid Marciński.
Obecnie, od 7 lat zawodowo pełni funkcję szefa lub dyrektora zespołów rajdowych. Współpracował z Krzysztofem Hołowczycem, Januszem Kuligiem, Leszkiem Kuzajem, Sebastianem Fryczem i wielu innymi rajdowcami, a od 3 lat pod swoimi skrzydłami ma załogę z Ustronia: Jarka i Marcina Szeję. Profil na Facebooku: https://www.facebook.com/Szeja/?hc_ref=NEWSFEED i strona internetowa: http://www.szeja.com
Do swoich sukcesów zalicza, między innymi, wiele wygranych rajdów, zdobycie Mistrzostwa Polski z Leszkiem Kuzajem i Mistrzostwa Europy z Januszem Kuligiem.
Od 2 lat z zespołem GK Forge ROTO rally team startuje w Mistrzostwach Czeskiej Republiki i w tym roku zdobył Mistrzostwo Czeskiej Republiki w kategoria grupy N. Jest to dla tej załogi największy dotychczasowy sukces, tak jak i dla zespołu GK Forgr ROTO rally team.
Kto to jest dyrektor zespołu rajdowego i czym się zajmuje? Jest to osoba dysponująca budżetem zespołu, organizuje wyjazdy zespołu, załatwia noclegi, ludzi do obsługi, na jej głowie spoczywa zakup paliwa, zapewnienie wyżywienia, zabezpieczenie teamu w opony, organizowanie testów i treningów.
O swojej pracy Dawid opowiedział w obszernym wywiadzie. Oto rozmowa Wojciecha Garbarza z Dawidem Marcińskim, jaka ukazała się w Magazynie Rajdowym WRC WRC180 Magazyn z 12 sierpnia 2016 r.
Opracował: Paweł Zając
Zdjęcia: Rozmus Photography
WRC: Pracujesz teraz z Jarkiem Szeją, który startuje w mistrzostwach Czech. Jak znalazłeś się u naszych południowych sąsiadów oraz w ekipie ROTO Plzeń?
Dawid Marciński:
Pierwszy rajdy w Czechach zaliczyłem jeszcze z Sebastianem Fryczem, który czasem rozszerzał swój program startów w RSMP o różne imprezy w innych krajach. Sam kontakt z ekipą ROTO nawiązaliśmy za czasów, kiedy w garażu Sebastiana stał Opel Corsa. Właśnie na jednym z takich zagranicznych rajdów w sezonie 2002, kiedy mocno padało, a Sebastian ośką notował bardzo dobre czasy w generalce, podszedł do nas pewien pan z propozycją. Okazało się, że to Jindrich Stolfa były fabryczny kierowca Skody, który zapytał czy Sebastian nie chce pojechać Nissanem Kit Car dla firmy ROTO. Naszym pierwszym pytaniem było ile to będzie kosztowało, ale okazało się, że nie musimy wnosić budżetu i po prostu mamy pojechać. Tak to się zaczęło, choć wtedy jeszcze nie jeździliśmy z Czechami na pełny gwizdek. Cały czas pozostawaliśmy jednak w bardzo przyjacielskich stosunkach i np. kiedy Sebastian przeszedł do Fiata, to oni kupili Punto i startowaliśmy dla nich w czeskich super sprintach.
Czym zajmuje się ta firma?
Szefem ROTO jest Petr Svoboda, który ma salon Nissana i serwis japońskich samochodów w Pilźnie. To typowy maniak sportów motorowych. Sam nigdy nie jeździł, ale kocha rajdy i wspiera zawodników, którzy jego zdaniem mają potencjał.
Rozumiem, że on nie jest jedynym sponsorem braci Szejów.
Nie. ROTO daje nam jakieś 20% budżetu, 10% są to mniejsi sponsorzy natomiast głównym sponsorem jest GK Forge.
Dlaczego Sebastian Frycz przestał dla nich jeździć?
Plan na starty w Czechach zakładał rok nauki, a potem walkę o tytuł w grupie N. Pod koniec 2014 roku Sebastian zainwestował jednak sporo pieniędzy w jeden biznes w Szczyrku i zaczął się zastanawiać, czy na pewno da radę poświęcić się w 100% rajdom. Mieliśmy z ROTO bardzo dobre stosunki, więc postanowiliśmy nie kombinować i odpuścić, jednak w sumie szkoda było zostawić miejsce w dobrej ekipie komuś obcemu. Szukając kierowcy postawiliśmy na Jarka Szeję, bo miałem z nim kiedyś kontakt, a dodatkowo notował dobre wyniki w RSMP. Gdy Sebastian zadzwonił do Jarka to ten wręcz nie mógł uwierzyć w to co się dzieje i początkowo odpowiedział nam, że się „musi zastanowić”, choć od razu zaproponowaliśmy mu start w Praskim Rallysprincie. Po 10 minutach Jarek oddzwonił, żeby dokładnie dopytać co mu się proponuje, a dzień później, już po dalszych ustaleniach, przepraszał, bo kompletnie się nie spodziewał telefonu pod tytułem - chodź, przejeźdź się Subaru. Tak zaczęła się ta przygoda, która trwa do dziś.
Jaka jest teraz twoja funkcja w ekipie? Chyba jesteś tam najważniejszą osobą?
Najważniejszy zawsze jest sponsor :-). Dla mnie to jednak na pewno najpoważniejsza praca, jaką pełniłem w rajdach. Nigdy nie miałem na swojej głowie tylu obowiązków i zajmuje się absolutnie wszystkimi kwestiami logistycznymi od samego początku do samego końca. Jarek dostaje tylko informacje, w jakim hotelu śpi i gdzie odbiera potrzebne dokumenty.
Czerpiesz z tego satysfakcję?
Oczywiście. W Czechach ściganie wygląda zupełnie inaczej. Na przykład wspaniałą sprawą są te ich nocne oesy. Rajd startuje o godz. 20.10, a ostatni oes rusza tuż przed północą. Dodatkowym atutem jest frekwencja na zawodach. W tym roku nie było jeszcze rajdu, na starcie którego stanęło mniej niż 100 załóg. Atmosfera jest niesamowita i tam wszyscy w taki bardzo pozytywny sposób bawią się rajdami. Bawi się zawodnik, mechanik i sponsor. W serwisie są strefy gastronomiczne z niskoprocentowym piwem i zawsze wieczorem jest bardzo kulturalna impreza, bez żadnego zataczania się, czy innych ekscesów. Zresztą w Czechach 75% zespołów śpi w kamperach rozlokowanych w parku serwisowym, więc jest bardzo wesoło.
Jaki czeski rajd najbardziej lubisz?
Najfajniejsze jest Barum, ponieważ jest długie i ma naprawdę dobrą atmosferę. Nie mogę jednak o żadnej tamtejszej imprezie powiedzieć, że jest jakoś znacząco gorsza. Wszędzie jest bardzo miło, a organizatorzy mają wspaniałe podejście do zawodników i kibiców. Nie ma problemu z papierami i nawet jak czegoś się nie dopilnuje, to organizatorzy zawsze pomagają to naprawić.
Dlaczego w tym roku waszej ekipie nie układa się zbyt dobrze?
W sporcie liczy się nie tylko talent i ciężka praca, ale także szczęście. W tym sezonie nam go brakuje i dlatego jest tak jak jest. Ekipa świetnie się spisuje, Jarek z Marcinem bardzo ciężko pracują, jednak czasem zdarzają się problemy niezależne od nas. Po prostu pech. Niedawno kupiłem nowy wałek, zapakowany w folię, który sam przywiozłem na rajd. Pękł nam na pół, w dodatku nie na odcinku testowym, gdzieś na początku, a po 50. kilometrach rajdu. Ale zostały jeszcze dwa rajdy i liczę na przełamanie złej passy.
Wracając może do wcześniejszych lat. Jak to się stało, że zacząłeś pracę w rajdach?
Moja przygoda z tym sportem rozpoczęła się od pracy u Mariusza Ficonia. Poznałem go dzięki mojemu serdecznemu koledze z Czechowic-Dziedzic, Arturowi Wrońskiemu, który w swojej karierze mechanika dotarł nawet do fabrycznego zespołu Volkswagena, gdzie przez dłuższy czas czuwał nad samochodem Andreasa Mikkelsena. Pod koniec lat ‘90 Mariusz jeździł Citroenem w rajdach i pracowałem u niego jako logistyk - zajmowałem się przygotowaniami do startów, rezerwacją hoteli i tego typu sprawami oczywiście pod bacznym okiem Mariusza.
Pamiętam, że gdy Mariusz przestał się ścigać i pracował w zespole Janusza Kuliga, to w ich ekipie były takie książeczki z dokładnie opisanymi wszystkimi planami na rajd. Wtedy też tak było?
Tak. Od początku do końca każdy najdrobniejszy szczegół był zaplanowany. Nic nie było pozostawiane przypadkowi i wszystko było dokładnie rozpisane.
Skąd pomysł na takie rozwiązanie?
Myślę, że to kwestia skrupulatności Mariusza. On w swojej firmie również miał wszystko bardzo dokładnie zaplanowane i tak samo pracował też w rajdach. To naprawdę działało i nie było żadnego zamieszania w trakcie wyjazdów. Przygotowanie tak szczegółowego planu zajmowało jakiś tydzień, jednak wtedy naprawdę mieliśmy wszystko dopięte na ostatni guzik.
Co się z tobą działo kiedy Mariusz przestał jeździć?
Współpracowałem z nim jeszcze, kiedy jeździł w Seacie i tam zostałem na dłużej. Potem w ekipie pojawił się Łukasz Sztuka i Janusz Kulig. Jeszcze wraz z Hołkiem zaliczyliśmy Rajd Kormoran, a później zespół przestał istnieć.
Tak właściwie co się wtedy stało z SEAT-em?
Co mogło się stać? To tak jak teraz byś chciał walczyć o tytuł autem S2000. SEAT nie rozwijał samochodu i nie byliśmy wystarczająco konkurencyjni, aby jeździć dalej.
To dziwne – Janusz Kulig wygrał przecież dwa rajdy i był liderem klasyfikacji...
Owszem, ale Janusz dostał propozycję startów od Jolly Clubu, który wtedy był już w czeskich rękach. Namówili go na Focusa WRC w Rajdowych Mistrzostwach Europy i nie było opcji na dalszą jazdę w RSMP. Prawdę mówiąc nie ma się co dziwić, że Janusz zdecydował się od nas odejść, gdyż była to bardzo dobra oferta.
SEAT nie był zainteresowany startami w mistrzostwach Europy?
Raczej nie, gdyż większość sponsorów była z Polski i interesowało ich pokazywanie się przede wszystkim na naszym rynku.
Od razu wiedzieliście, że z Krzysztofem Hołowczycem pojedziecie tylko Kormorana?
Sytuacja była wtedy dość dziwna, gdyż zespół miał pieniądze, jednak brakowało kierowcy. Dziś takie rzeczy się prawie nie zdarzają. Kiedy odszedł od nas Janusz, to szukaliśmy zawodnika na start w Kormoranie i wybór padł na Hołka, bo wtedy chyba tylko on mógł jeździć na poziomie Kuliga.
Nie był on jednak zainteresowany więcej niż jednym rajdem. W sumie nie wiem, jakie miał plany, bo zbyt dużo nie jeździł w tamtym sezonie, ale rozmowy długo trwały i ostatecznie stanęło tylko na wspólnym starcie w Kormoranie.
Jak dalej toczyła się twoja kariera?
Ciężko określić jakoś jednoznacznie moją pracę w tamtym okresie. Dalej pracowałem z Mariuszem realizując różnie projekty, a dodatkowo jechaliśmy z Januszem Kuligiem mistrzostwa Europy i PWRC. W międzyczasie też zacząłem współpracę z Sebastianem Fryczem.
Jak się poznaliście? W sumie jesteś głównie kojarzony jako jego dobry kolega.
Sebastiana poznałem za czasów szkolnych. Dodatkowo też, kiedy jeździłem na rajdy z Mariuszem, to siłą rzeczy spotykałem się z Sebastianem i z nim również współpracowałem w kwestiach logistyki. On wtedy jeździł Citroenem Saxo, więc nie była to jakaś poważna sprawa, ale tak to się zaczęło.
Razem chodziliście do szkoły?
To było technikum zawodowe, ale nie motoryzacyjne. Naszą szkolną karierę skierowaliśmy w stronę gastronomii :-).
Umiesz gotować?
Ja średnio, ale Sebastian daje radę. Postawiliśmy na tę szkołę, bo nie wymagała od nas zbyt dużego przykładania się do nauki, więc mieliśmy więcej czasu na zabawę i rajdy.
Z Fryczem współpracowałeś hobbystycznie czy już zawodowo?
Traktowałem to jako hobby, jednak u Mariusza był już to pełny profesjonalizm. Praca zawodowa jest wtedy, kiedy zarabia się pieniądze i tak było w tym przypadku.
Zajmowałeś się wtedy czymś jeszcze? Chyba nie żyłeś tylko z logistyki?
Można powiedzieć, że wtedy byłem także rolnikiem, ponieważ moja rodzina miała duże gospodarstwo. To była jednak dość ciężka praca i stopniowo szukałem sobie innego zajęcia. Obecnie mam firmę za granicą, która zajmuje się recyklingiem plastiku.
Dlaczego za granicą?
Gdyż w Czechach znacznie łatwiej jest to robić. Cała procedura otrzymania zezwoleń na przetwarzanie i późniejszą sprzedaż plastiku jest znacznie łatwiejsza niż u nas. W Polsce trzeba by poświęcić na to jakiś rok, a w Czechach załatwiliśmy wszystko w miesiąc.
Jak godzisz pracę z rajdami?
Można po powrocie z pracy siadać przed telewizorem z piwem, ale można też coś zrobić i w miesiącu zostanie więcej wolnego czasu, który można spożytkować na wyjazd na rajd. Oczywiście spędzam przez to trochę mniej czasu z rodziną, czy też niekiedy muszę urwać się z pracy, ale da się to wszystko pogodzić. Obecnie sytuacja jest całkiem komfortowa, bo w mistrzostwach Czech rajdy są praktycznie tylko raz na miesiąc, więc spokojnie można wygospodarować te kilka dni na swoje pasje tak, żeby żona za bardzo nie marudziła :-).
Sam prowadzisz swoją firmę?
Nie. Mam wspólnika z Czech, z którym zakładałem ten biznes. On dogląda go cały czas, więc gdy mnie nie ma, to nie jest tak, że firma stoi pusta. Poza tym siedzibę mamy w czeskim Cieszynie, więc od mojego domu to jakieś pół godziny samochodem.
Wróćmy jeszcze do czasów Sebastiana Frycza.
Chyba najpoważniejszym etapem w jego karierze były starty w ekipie Fiata.
Owszem. W Fiacie dawał z siebie wszystko. Wtedy też ja nie byłem koordynatorem ekipy, a bardziej samego kierowcy. Pracowałem tylko z Sebastianem i czuwałem nad tym, aby jak najlepiej czuł się w zespole.
Przykładowo to ja przekazywałem mechanikom sugestie dotyczące ustawień, ponieważ Sebastian rozmawiał częściej ze mną niż z chłopakami zza granicy, którzy chcieli mówić głównie po włosku.
Odszedłeś z Fiata razem z Sebastianem?
Tak, choć jeszcze miałem z nimi kontakt i gdy Giandomenico Basso przyjechał na Rajd Polski to pomagałem mu w zaaklimatyzowaniu się w naszym kraju, a także w pewnych kwestiach logistycznych. Cały czas jednak pracowałem z Sebastianem i nie minęło wiele czasu jak wrócił na oesy w Subaru od Kuzaja.
Jak układała się wasza współpraca z Leszkiem?
Znalazła się firma związana z Jackiem Rathe – BRE Leasing, która chciała pokazywać się w rajdach.
Rozmowy zakończyły się pozytywnie i właśnie ta firma została głównym sponsorem. Potem znalazło się jeszcze kilka innych partnerów, jak chociażby PSO i był budżet na starty. Co do samej współpracy z Leszkiem, to wiem, że są różne historie na temat jakości usług jego stajni, jednak my nie mieliśmy żadnych problemów. Nie możemy złego słowa powiedzieć na temat samochodu. Wszystko było na najwyższym poziomie. Znam się na mechanice i zaglądałem czasem pod maskę, przez co wiem, że jeździliśmy na nowych podzespołach i trafiały do nas wszystkie nowinki, jakie wtedy pojawiały się na rynku rajdów. Ogólnie byliśmy zadowoleni z tej współpracy.
Podczas Rajdu Karkonoskiego Sebastian zakończył regularne starty. Dlaczego?
Najpierw spaliło nam się auto na Rajdzie Polski, a niedługo potem było uderzenie w drzewo i kolejny pożar właśnie na Karkonoskim. Wtedy dzwon był na tyle mocny, że pękł blok silnika, a Sebastian miał problemy z kręgosłupem - kompresyjne złamanie kręgu. To zaważyło na dalszych startach, zwłaszcza że pojawiła propozycja jazdy w Subaru Poland Rally Team. Sebastian stwierdził jednak, że nie chce tego robić na pół gwizdka i odstąpił od tego projektu.
Co było dalej z twoją karierą, skoro Sebastian nie jeździł?
Starty nie były regularne, jednak Sebastian miał przebłyski przy kawie w stylu „cholera, ja przecież cały czas jestem dobry”, więc zdarzały się jakieś wyskoki Lancerem czy Imprezą na jakieś zawody. Miałem zresztą trochę inne rzeczy na głowie, bo w domu czekała na mnie mała córeczka i chciałem spędzić więcej czasu z rodziną. Przez to nie szukałem innej pracy w rajdach. Potem jednak pojawiła się wspomniana wcześniej firma ROTO i starty w Czechach.
Pracujesz także trochę w wyścigach górskich. Jak się tam znalazłeś?
Od 4 lat współpracuję z Łukaszem Cieszko z 4Turbo. Poznałem go jeszcze za czasów Subaru, jednak dopiero podczas moich wyjazdów do Czech okazało się, że jest opcja na szerszą współpracę. U naszych południowych sąsiadów tak zwanym ustawianiem elektronicznym aut zajmował się pewien Australijczyk, który wrócił do siebie i zwinął interes. Mając odpowiednie kontakty zacząłem podsyłać Łukaszowi klientów i tak zaczęliśmy współpracę. Byłem takim łącznikiem między nim, a zawodnikami.
Obecnie 4Turbo obsługuje 60% czeskiego rynku. W tym roku Łukasz zaproponował mi pracę przy wyścigach górskich jako logistyk. To dla mnie coś nowego i wielkie wyzwanie, ale od razu się zgodziłem.
Tak na zakończenie. Logistykę traktujesz jako pracę zawodową czy bardziej stanowi ona dla ciebie pasję?
Robię to z wielkiej pasji do rajdów, jednak nie powiem, że na tym nie zarabiam. Prawda jest taka, że gdyby nie było takich możliwości, to pewnie pracowałbym dla kogoś za darmo, bo kocham ten sport i bardzo lubię wyzwania ale dodam na koniec, że gdyby nie Mariusz Ficoń i to czego od niego się nauczyłem, dziś nie było by mnie tu, gdzie jestem, za co mu bardzo dziękuję.
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.