Na scenie i na podłodze, w korytarzach, no a przede wszystkim w czytelni Gminnej Biblioteki Publicznej rozlokowali się przybyli w czwartkowy wieczór, 18 października, na spotkanie z „Pierwszym kowbojem Rzeczpospolitej” Wojciechem Cejrowskim. ( Zdjęcia w Galerii )
Sam siebie określa następująco: podróżnik, badacz ginących plemion Amazonii, osobowość telewizyjna, popularny dziennikarz radiowy, artysta kabaretowy, pisarz i publicysta należący do Królewskiego Towarzystwa Geograficznego w Londynie (Royal Geographical Society). Wśród publiczności (od maluszków po dziadków) można było zobaczyć nie tylko mieszkańców naszej gminy, ale i okolic, ponieważ informacje o wizycie pana Wojciecha zamieszczane były na lokalnych portalach internetowych.
Rozpoczynająca spotkanie pani Teresa Lewczak, dyrektorka Gminnej Biblioteki Publicznej i inicjatorka zaproszenia Wojciecha Cejrowskiego do Bestwiny miała nie lada dylemat, w jaki sposób przedstawić i powitać tak niezwykłą osobowość, aby być oryginalną. Ostatecznie uznała, że nie warto konkurować z głównym bohaterem wieczoru i najlepiej będzie jeśli czym prędzej odda głos panu Wojciechowi i zaprosiła go na scenę. No i wkroczył….. boso i z czarną….nie, nie teczką, bo to nie te rozmiary, tylko torbą. Pierwszą czynnością, którą wykonał pan Wojciech po wypowiedzeniu słów powitania było oczywiście wyjęcie z torby sprzętu do popijania Yerba Mate i termosu. A potem już rozpoczęła się długa opowieść przerywana salwami śmiechu i oklaskami słuchaczy.
A było czego słuchać i przypuszczam, że gdyby nie ramy czasowe to wszyscy w dalszym ciągi siedzieliby w Czytelni GBP i słuchali barwnych opowieści tego … no właśnie, jakiego słowa użyć, żeby było jak najbardziej adekwatne? Nie da się użyć jednego słowa, więc przejdę do skrótowego opisu tego co usłyszeli z ust Wojciecha Cejrowskiego miłośnicy jego rozlicznych talentów. A ten gawędziarski jest zdumiewający. Dowiedzieliśmy się więc, dlaczego Wojciech Cejrowski mówi gwarą. Sam odpowiedział w ten sposób: ”Bom z wioski i dobrze mi jest”. Ubolewał, że tam skąd pochodzi zostało jeszcze tylko 7 osób, które rozmawiają gwarą, a przecież w innych krajach przywiązuje się ogromną wagę do zachowywania swojej tożsamości i nikt nie wstydzi się mówić swoją gwarą, wręcz przeciwnie. Dowiedzieliśmy się również, jak różnią się w poszczególnych rejonach Polski odpowiedzi na powitanie „Szczęść Boże”. Jedni odpowiadają tymi samymi słowami, a inni mówią „Bóg zapłać” albo „Daj Boże”.
Dalsza opowieść to wspomnienia z dzieciństwa i nauki życiowe, jakie w tym okresie wpoił mu dziadek. Opowieści o dziadku, a zwłaszcza jego słowa „Bo cię spalę” przewijały się przez cały wieczór. Ale bohater tego wieczoru ciągle w niezwykle barwny sposób poruszał wiele różnych wątków. Przywołując temat wieczoru - „Wokół słowa” – zastanawiał się nad słownictwem dzisiejszej młodzieży. Kiedyś mówiło się „Idę na podryw” i wszyscy wiedzieli o co chodzi. Dzisiaj dziewczyny mówią „Idę wyrwać chwasta” a chłopcy „Idę na foki”.
Zastanawiał się, dlaczego tak popularnym słowem jest „billboard” skoro to po prostu „tablica ogłoszeń”. Dowiedzieliśmy się, że pierwszym billboardem, jaki utkwił mu w pamięci była odręcznie napisana tabliczka w Mrągowie (jeździł tam na festiwale country): „Szklarz Urbanek – kituje w podwórzu”. Tak go zaciekawiła ta reklama, że skręcił w podwórze i robił już później tak co roku ( jak zresztą wielu innych), bo chociaż nie miał nic do zaszklenia (jak i tych wielu innych)to zawsze mógł pogawędzić ze szklarzem Urbankiem przy małej czarnej albo herbatce i wypiekach żony szklarza. W zeszłym roku, znów udając się na festiwal, zauważył, że billboard jest „obalon”. Syn szklarza oznajmił mu, że „łojciec umar” i zostawił list dla niego. A w liście było napisane: ”Panie Wojtku, jeśli pan to czytasz, znaczy się, ja nie żyję, jestem w niebie… Chyba…szklę witraże Panu Bogu, a pan kitujesz dalej.”
Od reklamy wrócił pan Wojciech do opowieści o dziadku. Miał on specyficzne podejście do dzieci. Przeważnie mówił do któregoś z nich: „Siedź na dupie i się nie zbliżaj, bo cię spalę”… jeśli dziecko nie reagowało wyciągał, jak to określił pan Wojciech –„ drugą linię”, tj. wypuszczał na rękę swoje szklane oko. Dowiedzieliśmy się, dlaczego miał zapasowe oka i w jaki sposób je wykorzystywał. Dzisiaj do obserwacji służą choćby kamerki internetowe, a dziadek zostawiał po prostu gdzieś na regale (a bywało, że i w lodówce) swoje oko.
Mimo, że dziadek groźnie mówił i groźnie się zachowywał, potrafił jednak przekazać wiele życiowych mądrości i wskazówek. Jedną z takich była przestroga i wskazówka, że nigdy nie należy się wstydzić swojego nazwiska, swoich korzeni czy też swojego wyglądu. A wszystko zaczęło się od monogramu na szkolnym worku, czyli WC. Skojarzenia są oczywiste. Rodzice, kiedy zorientowali się, czym może się skończyć dla malucha umieszczenie skrótu WC na worku na szkolne kapcie, zamienili kolejność liter i napisali CW. Zauważyła to nauczycielka a jej reakcją były słowa: ”Chłopcze, ty masz błąd na worku”, „Ty jesteś WC”. Podłapali to zaraz inni uczniowie i zawsze cała szkoła, kiedy tylko pojawił się na horyzoncie, skandowała jej słowa. To właśnie po tym pierwszy dniu, kiedy wracał zapłakany ze szkoły dziadek udzielił mu tej pierwszej lekcji, a w następnym dniu odparował już, że „on ma w szkole 6 pomieszczeń, a do połowy z nich przychodzą same dziewczyny” i nic już sobie nie robił z drwin szkolnych prześmiewców.
Usłyszeliśmy mnóstwo anegdot o ojcu – hippisie i mamie – programistce komputerowej, a zwłaszcza jej zdolnościach kulinarnych, tzn. kompletnym ich braku, o jej pytaniach:” Ile to jest „szczypta” ? i dociekaniu, kiedy syn Wojciech jej odpowiedział, że to tyle ile się szczypnie w palce, czy chodzi o szczypnięcie dwoma palcami, czy trzema.
Nie obyło się również o wspomnieniach z castingu do pracy w Radio Kolor i przekomarzaniu się z Wojciechem Mannem oraz w jaki sposób „ugotował” go na radiowej antenie”. A zrobił to opowiadając mu kawał, przygotowując wcześniej odpowiedni nastrój, czego Mann nie był zupełnie świadom. Tak więc najpierw w studio radiowym spowodował obniżenie temperatury do kliku stopni a następnie w czasie antenowym sprowokował rozmowę na temat mrozów i opowiedział mannowi taki kawał: ”Rozmawiają Rosjanin, Norweg i Polak. Rosjanin mówi tak: - u nas na Syberii, to bywają takie mrozy, że wódka zamarza. Na to Norweg: - eee, co to za mrozy, wódka zamarza przy jakichś minus dwadzieścia jeden stopni….u nas to są takie mrozy, że nawet, Golfsztrom zamarza. A Polak szybko na to: - i dobrze mu tak, Żydowi”.
Ten kawał tak rozbawił Manna, że nie był w stanie prowadzić audycji radiowej, a sztuka taka nie udała się przed Cejrowskim nikomu innemu. Dla jasności – Golfsztrom to ciepły Prąd Zatokowy powodujący, że zimą powietrze nad oceanem położonym na zachód od wybrzeży Norwegii jest średnio o ponad 22 stopnie Celsjusza cieplejsze niż powietrze na podobnych szerokościach geograficznych.
Po tych wszystkich opowieściach pan Wojciech zaproponował zadawanie pytań. Pierwsze z nich dotyczyło jego bosych stóp i czy zawsze chodzi boso. Odpowiedzią było, że najbardziej lubi chodzić boso i bez ubrania i najlepiej czuje się w klimatach, gdzie właśnie w ten sposób można żyć przez okrągły rok. W Polsce oczywiście nie wyobraża sobie, żeby chodził boso w grudniu do kościoła. Raz ze względu na uszanowanie miejsca, a dwa ze względu na mrozy. Innym miejscem, gdzie również nie uda się boso jest Dworzec Centralny, ale to już zupełnie z innych powodów (panujący wszędzie brud).
Kolejne pytanie dotyczyło Yerba Mate – wyjaśniło się, że jest to zielona herbata. Tradycyjny (indiański) sposób picia przypomina rytuały związane z paleniem fajki pokoju.
W jednym i drugim przypadku bardzo ważną rolę pełni sprzęt:
Cybuch fajki pokoju był rzeźbiony z kamienia, a niewielkie naczyńko do mate (matero, albo guampa), powinno być wykonane ze specjalnego gatunku drewna - Palo Santo (Świety Pień).
Do drewnianego "cybucha" - guampy - wsypuje się grubo siekane suszone liście i łodyżki Mate. (W tej postaci wygląda ona nie jak porządna herbata, ale jak jakieś zakurzone paprochy.)
Potem wkręca się w nie metalowa rurkę - o nazwie bombilla - przez którą będziemy pić. Rurka ma na dolnym końcu sitko, żeby zapobiec wciąganiu fusów do buzi. Najlepiej jeżeli jest wykonana ze srebra, bo przecież będziemy jej dotykać ustami.
Do tak nabitego "cybucha" z wkręconą rurka wlewamy odrobinę gorącej wody - w tym celu wszyscy dorośli obywatele Paragwaju, o każdej porze dnia noszą pod pachami termosy.
Na pytanie czy zjadał te wszystkie obrzydliwe rzeczy, które pokazywał w swoich programach odpowiedział, że należy jeść, kiedy dają i to co dają, bo w dżungli nigdy nie wiadomo, czy będzie można zjeść coś innego i czy w ogóle, będzie można.
Na pytanie o dalsze zajęcia odpowiedział, że nosi się z zamiarem zrobienia programu „śladami Tomka Wilmowskiego” – bohatera książek Alfreda Szklarskiego, ale nie wie, czy któraś z telewizji będzie zainteresowana pokazaniem jego produkcji.
Nie sposób przytoczyć wszystkie pytania i odpowiedzi….w takim spotkaniu po prostu trzeba uczestniczyć.