80 lat temu świat nagle stanął na głowie. Tak właśnie wydawało się właścicielom wiejskich gospodarstw w Kaniowie, dziedziczonym po dziadzie i pradziadzie, domów stawianych własnymi rękoma i pól uprawianych całymi rodzinami. Wojenna pożoga najpierw przetoczyła się przez wieś, a zaraz po niej zjawili się oni – niemieccy osadnicy zwani bauerami i rozsiedli się na wszystkim. Nie na swoim. Na Ojcowiźnie! To byli nowi właściciele kaniowskich gospodarstw odebranych Polakom prawem grabieżcy. Ukradli im domy, pola i dobytek, ale łaskawie pozwolili Polakom dla siebie pracować.Ileż tragedii i cierpienia przeżywali wówczas ograbieni, łatwo sobie wyobrazić. Dziś bazować można tylko na ustnych przekazach starszych mieszkańców, zasłyszanych od rodziców i dziadków. Opowieści to smutne i bolesne. Ale bywają też podnoszące na duchu. Jak ta…
Gospodarstwo Janeczków przejął Werb, Szopy i Kominków – bracia Keller, Pysiów – Zincer, Górów – Hajduk, Olków – Ambrister, Ochmana – Tachman, Kubicy w przysiółku Krzywe – Kert, Kozaka – Bontus, a Kubiców – Koenig z żoną Ludwigą. W gospodarstwach u bauerów pod przymusem ciężko pracowali kaniowianie.
Irena Miczko z Kaniowa (po prawej na zdjęciu z 1995 r z Ludwigą Koenig) w wieku 16 lat, razem z inną kaniowianką Heleną Kajszturą, została wywieziona na sezonowe, przymusowe roboty do wioski koło Legnicy. Wróciła jednak do swojej wsi, gdzie do końca wojny pracowała w gospodarstwie przejętym przez Koenigów. Dziś wspomina, że była prawą ręką weterynarza, który ogromnie ją cenił za pomoc przy narodzinach cieląt w gospodarstwie. Przypomina sobie również, że pracowała razem z Adolfem Kóską i Antonim Janeczko, który zajmował się końmi, Franciszkiem Krystą zajmującym się krowami i Janiną Czubczyńską. Ojciec zatrudniony był wówczas w kopalni „Silesia”. Mieszkała z siedmiorgiem rodzeństwa, a w wolnych chwilach grywała na swoich organkach, które zawsze nosiła w kieszeni.
Tymczasem wojna dobiegała końca. Gdy do Kaniowa dotarły wieści o zbliżającym się froncie, bauerów ogarnął strach. Zaczęli przygotowywać się do ucieczki. Pakowali dobytek, ładowali wszystko co się da na furmanki. Podobnie zachowywała się rodzina Koenigów z ośmiorgiem dzieci. W pakowaniu pomagała im Irena, a na stację kolejową w Dziedzicach odwoził ich konnym zaprzęgiem Adolf Kóska. Podczas ucieczki, na rękach matki, zmarła ośmiomiesięczna córeczka. Wspomina Irena Miczko: – Adolf wrócił do Kaniowa, powiedział do mnie tajemniczo, żebym zdjęła wózek, ale ostrożnie, bo mogłoby coś z niego wypaść. Okazało się,że w wózeczku leżała nieżywa, maleńka Eryka. Nocą kołodziej Jan Jaszek zbił trumienkę, a Irena z Adolfem pochowali Erykę na kaniowskim cmentarzu parafialnym.
Te ludzkie gesty wobec Niemców nie były wówczas mile widziane i Jaszka – jak przypomina sobie Irena Miczko – spotkały za to szykany.
Czytaj więcej