Polish English French German Hebrew Italian Japanese Portuguese Russian Spanish

Raki i inne sumy. W Kaniowie łowią dwumetrowe ryby

16. 04. 02
Wpis dodał: Jerzy Zużałek(danielek2002)
Odsłony: 4860

W Gazecie Wyborczej - Magazyn Bielsko - Biała, ostatnie wydanie weekendowe, ukazał się artykuł Mirosława Łukaszuka: "Raki i inne sumy. W Kaniowie łowią dwumetrowe ryby." Oto przedruk tego artykułu, a oryginał można przeczytać TUTAJ

Skoro są raki, to woda jest czysta. Jak w Kaniowie, gdzie w zalanych po wybraniu żwiru wyrobiskach powstały akweny z tak czystą wodą, że sumy osiągają w niej nawet dwa metry długości, zaś karpie mają niespotykany gdzie indziej smak.
Leżący 15 km od Bielska-Białej Kaniów to jedna z wielu miejscowości w pradolinie Wisły, usianej stawami hodowlanymi. Właśnie tutaj przed z górą wiekiem Adolf Gasch wyhodował karpia królewskiego. To ten gatunek, który najbardziej rozpowszechnił się w hodowli i dziś rzeczywiście króluje - przede wszystkim jako główne danie wigilijnej wieczerzy. - Tradycje związane z rybami są u nas do dzisiaj bardzo mocne, o czym świadczy choćby spora ilość stawów z hodowlą karpia - mówi Roman Sas, prezes Stowarzyszenia Wędkarskiego "Kaniowski Karp Królewski" im. Adolfa Gascha.

Ale to nie dla tradycji hodowli karpia wniosek o przyjęcie do elitarnego grona kaniowskich wędkarzy co roku składa kilkadziesiąt nowych osób. Nie odstrasza ich, że będą musiały płacić regularnie kilkusetzłotowe składki i przynajmniej siedem weekendów w roku poświęcić na sprzątanie brzegów. Zresztą większość chętnych i tak nie zostanie przyjęta.
Powrót jesiotra
W Kaniowie przed półwiekiem znaleziono bogate złoża żwiru, na tyle cenne, że można je było eksploatować. Od lat 70. robiło to przedsiębiorstwo budowlane z Wodzisławia Śląskiego. Zostawiło po sobie siedem olbrzymich wyrobisk, które stopniowo zapełniły się wodą. - Dno ze żwiru i piasku powoduje, że woda w tych naszych akwenach jest wyjątkowo czysta. Cały czas. Ryby ją uwielbiają - mówi prezes Sas.
Dzięki takim warunkom można było w Kaniowie sprawić, aby znów pojawił się cenny jesiotr. - Mój dziadek jeszcze łowił jesiotry. Potem ostatnie odnotowane u nas wyłowienie tej ryby z Wisły przypada na lata 60. Wtedy jesiotr zniknął. Ale i Wisła, i Biała w tamtym okresie codziennie miewały inne kolory, w zależności od tego, co fabryki wypuściły do wody. Jesiotr to jeden z tych gatunków, które chcemy przywrócić - wyjaśnia Jerzy Zużałek, kaniowski wędkarz z zarządu stowarzyszenia.
Sumy olbrzymie
Ponaddwumetrowe sumy, takie ważące po 50 kilogramów, najbardziej rozpalają wyobraźnię wędkarzy. - Takich dużych to z kilka rzeczywiście u nas będzie. To ciągle te same sztuki, bo po złowieniu najczęściej są wypuszczane - mówi Franciszek Hamerlak. Wędkarze wspominają, że jednego z tych wielkich sumów złapano nawet na przynętę z ziarna kukurydzy. Choć najczęściej jednak muszą wystarczyć im dużo mniejsze okazy.
Wędkowanie w ostatnich latach całkowicie się zmieniło. Coraz rzadziej ryby łowi się po to, aby je zabrać do domu na obiad. Nawet jak ma się ochotę na rybkę, to zabiera się jedną, może dwie. Resztę, wzorem słynnego australijskiego wędkarza Reksa Hunta, całuje się na pożegnanie i wypuszcza od razu do wody.
To dlatego z tymi samymi wielkimi sumami nowe fotki robią sobie kolejni wędkarze. Bo niby można zabrać takiego złowionego suma do domu, ale... - Kiedyś rzeczywiście wędkarze kolekcjonowali trofea, zwłaszcza wielkich ryb, sprawiali ich szczęki i wieszali na ścianie. Dzisiaj najlepsze trofeum to zdjęcie - mówi Sas. Taką fotkę ze złapaną rybą zobaczy każdy, można ją umieścić na Facebooku, pokazywać znajomym w komórce.
Amur waleczny
Zabieranie złowionych na wędkę ryb to wśród wędkarzy dość delikatny temat. 30 lat temu sprawa była oczywista - w sklepach wszystkiego brakowało, to rybka przyniesiona na obiad była bardzo pożądanym produktem. Teraz tacy, którzy łowią, aby wszystko ze sobą zabrać i zjeść, nazywani są przez część środowiska "mięsarzami". - Jeden wypuszcza, a drugi zabiera, nic złego nie robią. Wolno im, bo tak jak wszyscy pracują przy porządkowaniu i jak wszyscy płacą składki - broni ich skarbnik kaniowskich wędkarzy Edward Góra. Ale rzeczywiście, prawdziwym szykiem jest rybę złowić, zrobić sobie z nią zdjęcie i wypuścić.
- Cała frajda polega na łowieniu. Tak żeby dać rybie szansę powalczyć i samemu się zmęczyć - mówi Dominik Malinowski. - Nie zawsze wędkarz wygrywa, mnie kiedyś, sum chyba, wyrwał wędkę i musiałem po nią wskakiwać do wody - dodaje.
Potwierdzają to inni wędkarze - nic ich tak nie cieszy jak walka z rybą. To dlatego w kaniowskich żwirowiskach zaroiło się od amurów, ryby niezwykle silnej i walecznej.
Amur to jeden z gatunków ryb obcych w tym rejonie. - Zarybiamy wyrobiska amurem przede wszystkim dlatego, żeby uatrakcyjnić łowienie. Bo wędkarze go lubią. Jednak w zdecydowanej przewadze zarybiamy naszymi rodzimymi gatunkami - wyjaśnia prezes Sas.
Sandacz w wilczym stadzie
Dlatego pojawiły się tutaj sumy, sandacze, szczupaki, okonie, leszcze czy karasie. Samego karpia co roku trafia do żwirowisk około 14 ton - połowa z własnych stawów hodowlanych stowarzyszenia, połowa od hodowców, ale tylko tych z terenu gminy Bestwina. To po to, aby utrzymać specyficzną tutejszą odmianę.
Jak zaznacza Jan Adamiec z zarządu stowarzyszenia, do zarybiania trzeba podchodzić ostrożnie. Z jednej strony wielość gatunków powoduje, że życie w wodzie zbliżone jest do naturalnego. To bardzo podoba się wędkarzom, bo zarzucając wędkę, nigdy nie mogą być pewni, co złowią na haczyk. Z drugiej jednak strony nadmiar może poważnie zaszkodzić.
Toteż nie w każdym roku zarybia się wyrobiska np. sandaczami. Ryby te, bardzo cenny wędkarski okaz, polują w stadzie, jak wilki. Doskonale spełniają rolę sanitarną, eliminując najsłabsze sztuki. - Wiele z tych ryb to drapieżniki. Są potrzebne, ale gdy się zbytnio rozmnożą, zaczynają tępić inne ryby - dodaje Adamiec.
Lin utracony
Jeszcze większą uwagę przy zarybianiu stowarzyszenie musi zwracać na sumy. Oczywiście, zapobiegają zamulaniu, a te największe okazy przyciągają wędkarzy, każdy chciałby mieć z nimi zdjęcie. Ale taka sztuka potrafi za jednym zamachem pożreć dwukilogramowego karpia. - Sumy potrafią wytępić całe gatunki, wyżrą do szczętu narybek. Tak się stało z linem: nie ma go, bo sumy go wyeliminowały do cna - mówi prezes Sas. Na razie więc wędkarze powstrzymują się od zarybiania linem pożwirowych wyrobisk. - To syzyfowa praca. A trzeba energię skierować w inne miejsca - dodaje prezes.
Przede wszystkim pasjonaci muszą dbać o czystość wyrobisk. Jak wyjaśnia Artur Beniowski, wójt gminy Bestwina, w skład której wchodzi także Kaniów, taka była umowa: stowarzyszenie może bezpłatnie korzystać z wyrobisk, ale w zamian jego członkowie o nie dbają, przede wszystkim o czystość na brzegach.
A to nie jest łatwe, bo od wiosny do jesieni urokliwe żwirowiska są miejscem odpoczynku tysięcy ludzi z Bielska-Białej, Czechowic-Dziedzic, także Śląska. - Latem nikt z nas nie łowi, bo nie można się dopchać do brzegu. Co najwyżej nocą, ale nawet wtedy ludzie pływają - mówi Jan Adamiec. - Najgorsze, że zostawiają po sobie tony śmieci. Dosłownie - dodaje Dominik Malinowski.
Każdy dorosły członek stowarzyszenia ma obowiązek siedem razy w roku wziąć udział w organizowanych zbiórkach śmieci. Za każdym razem z takiego weekendowego "czynu społecznego" wywozi się ciężarówkę odpadów.
Płotki na promocję
Stowarzyszenie to aż 250 dorosłych osób. Także kilkadziesiąt dzieci - dla nich wędkarze robią wyjątek, bo mogą się zapisywać, jeżeli tylko zechcą wędkować. Dorośli kandydaci muszą czekać, aż zrezygnuje któryś z dotychczasowych członków. To oznacza, że z kilkudziesięciu oczekujących na przyjęcie do stowarzyszenia może liczyć około 10 osób rocznie.
Z myślą o najmłodszych wędkarze organizują jedno majowe sprzątanie brzegów i kilka konkursów wędkarskich, niezależnie od przynależności do stowarzyszenia. Przyjeżdżają wtedy dzieci z całego regionu, także niepełnosprawne. - To cieszy, jak dzieciaki się garną do wędkowania. Wiele z nich nie ma innych możliwości obcowania z żywą naturą. A jaka jest radość, gdy wyłowią choćby płotkę - mówi prezes Sas.
Karp króluje
Włości stowarzyszenia to siedem wyrobisk pożwirowych, także jedno tzw. oczko, czyli zalew, jaki powstał po szkodzie górniczej spowodowanej przez pobliską kopalnię Silesia, oraz zwykłe stawy hodowlane. Razem blisko 60 hektarów akwenów.
Spośród wszystkich ryb wędkarze najbardziej cenią sobie karpia. Z niego Kaniów słynie, nie tylko z tego historycznego, gaschowego, odnotowanego w kronikach, ale i Święta Karpia, które w tym roku pod koniec wakacji zostanie zorganizowane po raz 16. Bywały takie lata, że w czasie święta tysiąc kawałków wędzonego karpia rozeszło się w ciągu kilkudziesięciu minut.
Bo wędzony karp to kaniowski pomysł. Na święto po ten smakołyk regularnie przyjeżdżają ludzie nawet z Krakowa. Święto jest zresztą bardzo rzadką okazją, aby wędzonego karpia spróbować. - A to dziwne, bo u nas karpie wędzi prawie każdy, łatwo to zrobić - mówi Jerzy Zużałek.
W Kaniowie miejscowe przedsiębiorstwo eksploatuje kolejne złoża żwiru. Kiedyś się wyczerpią i zostaną po nich wyrobiska. Wtedy też będzie można powiększyć grono wędkarzy.

Do góry