Polish English French German Hebrew Italian Japanese Portuguese Russian Spanish

Ciężka praca, bieda i szczypta humoru. Tak się żyło na kaniowskim dworze

21. 01. 12
Wpis dodał: Jerzy Zużałek(danielek2002)
Odsłony: 3291
Po polowaniu u Jana Hessa. Tyłem na krześle siedzi Jan Hess. W tle stoją jego synowie. Z naczynia nalewa Anna Płaska, 1941 r. Zdjęcia: Z archiwum Michała Kobieli
Jak przed drugą wojną światową i w jej trakcie wyglądało życie mieszkańców dzisiejszego Kaniowa i Bestwinki, pracujących na folwarku zarządzanym przez Jana Hessa? Dzięki wspomnieniom najstarszych mieszkańców zebranym przez Michała Kobielę z Kaniowa, te czasy i ci ludzie jak żywi stają przed naszymi oczyma. Miłośnikowi lokalnej historii opowiedzieli nie tylko o troskach, biedzie i ciężkiej pracy, ale też o śpiewach, tańcach oraz żartach.
Ludwik Sierek

Pięć lat temu, wówczas 90-letni Ludwik Sierek opowiedział o swojej pracy na folwarku u Jana Hessa na Mirowcu. – Tam gazdą był mój ojciec Władysław. Ja urodziłem się 21 września 1925 roku w Kaniowie. Ukończyłem trzy lata szkoły podstawowej i zaraz w wieku dziesięciu lat poszedłem do pracy w folwarku. Pracowałem w oborze przy krowach i jałówkach, nosiłem mleko pracującym w polu ludziom. Wypasałem na łąkach 25 jałówek. W 1939 roku miałem 14 lat, a pracowałem jak dorosły – wspominał.

Jak mówił, wstawało się o 6.00, a o 7.00 był „befel”, czyli rozdział prac między ludzi. Później szło się w pole. – Okopywanie ziemniaków, buraków, suszenie siana. W żniwa kosiło się zboże kosami. O 9.00 było śniadanie, następnie znów praca w polu przy sianie – ręczne grabienie, przewracanie, rozbijanie. O 12.00-12.30 była przerwa obiadowa i krótki odpoczynek. Od 13.30 znów praca przy sianie – wstawianie do „rogoli”. Po 16.00 była swaczyna (kolacja), po czym znów do roboty. Dopiero o 19.00 mieliśmy fajrant i każdy szedł do swojego domu na zasłużony odpoczynek, by znów rano wcześnie wstać do roboty – opisywał kaniowianin. – W dworze było 50 krów mlecznych, które kobiety doiły ręcznie. Była też prymitywna lodówka zbudowana z brył lodu między szczelnymi, podwójnymi ścianami o wymiarach 10 na 10 metrów. Przez cały rok składowano tam banie z mlekiem.

Wspominał też dożynki. – Pokojówki roznosiły kołacze, grała kapela, każdemu śpiewali, wozy „drabinioki”, którymi jechaliśmy z folwarku na Mirowcu do zamku, ubrane były gałęziami i bibułą. Hess później dawał kartki żywieniowe do karczmy „U Łobody”. Były tańce, spotykały się chłopy i piły gorzałkę – opisuje.

Mieszkaniec przytoczył też anegdotę z 1942 roku. – Kosiłem trawę i czyściłem rów „Macocha”. Hess zwrócił się do mnie: „Sierek, bo ci korzenie podmokną”. On nie był złym człowiekiem. Na kaniowski odpust dawał jeden złoty, za co kupiło się sto cukierków. Gdy w czasie polowania na kaczki trza było Hessa przenieść przez krzypopę, to chciał, żebym to ja zrobił. I mówił: „Ino mnie nie utop!”. Praca u niego była ciężka, ale też było wesoło. Wspominam mile te czasy! – spuentował swą opowieść mieszkaniec, który tak zapamiętał owe cukierki, że sam do końca życia miał je zawsze w kieszeni i rozdawał przy każdej okazji.

Jan Fajfer

Opisał pracę na folwarku swojego pradziadka Jana Sudka, który przybył do Kaniowa na dwór Adolfa Gasha z miejscowości Rzędziany (parafia Mielec) w 1890 roku, mając 25 lat. Powierzono mu funkcję koniuszego w folwarku na Mirowcu. – Do 1908 roku pradziadek pracował dla Adolfa Gasha, a następnie – do 1929 roku – dla Jana Hessa. Były to okresy rozkwitu i świetności folwarku. W tym okresie hodował dorodne stado ogierów i klaczy rozrodowych, którymi szczycił się Gash, a później Jan Hess. W większości konie te trafiały do wojska, ponieważ tam było największe zapotrzebowanie – zwraca uwagę.

Latem 1929 roku stajnie doszczętnie spłonęły. Ktoś podłożył pod nimi ogień. Pozostał tylko niezniszczony pożarem dom, w którym zamieszkiwał Jan Sudek. Były to dla niego traumatyczne przeżycia, gdyż cały dorobek jego prawie czterdziestoletniej pracy włożony w hodowlę koni został zmarnowany. Zmarł na zawał w wieku 64 lat, w Wigilię Świąt Bożego Narodzenia w 1929 roku, gdy przyjechał swoją kolaską z prezentami do córki Anny i wnuczek Elżbiety, Heleny i Marty.

Stefan Pudełko

– Jan Hess był człowiekiem pogodnym, ludzkim i życzliwym. Rozmawiał po polsku, był zżyty z kaniowianami. Jak trzeba było, bronił przed Niemcami swoich pracowników. Na przykład gdy jeden z mieszkańców zabił prosiaka (w czasie wojny nielegalnie) i został za to przez niemiecką policję aresztowany, dzięki protekcji Jana Hessa został zwolniony – zwracał uwagę Stefan Pudełko, syn dyrektora szkoły w Bestwince, Józefa.

Wspominał też, jak gestapo pokazało Janowi Hessowi listę komunistów z Kaniowa, by ten wskazał adresy podejrzanych. Hess miał wtedy przekazać sprawę Józefowi Pudełce, swojemu pisarzowi, ten zaś przekonał Niemców, że z komunizmem wskazani mieszkańcy nie mieli nic wspólnego. Sam Józef Pudełko, jak utrzymywał jego syn, uniknął Auschwitz właśnie dzięki zarządcy dworu. – Jednak jego żona była zagorzałą zwolenniczką niemieckiej polityki i nie darzyła Polaków sympatią – zastrzegał Stefan Pudełko. Podał przykład pracy w folwarku, polegającej na obieraniu wiśni i czereśni. Robotnicy musieli… gwizdać, dzięki czemu żona Hessa miała pewność, że nie zjadali owoców. Znana również była anegdota o tym, jak do dworu przyszedł załatwić sprawę starszy mężczyzna. Wszedłszy, pomylił pokoje, otwarł drzwi do pomieszczeń prywatnych i zobaczył przebierającą się Gretę (Małgorzatę Hess), która z wściekłości poskarżyła się mężowi, kategorycznie żądając wysłania podglądacza do obozu. Hess wyśmiał ją tłumacząc, że widok kobiety to dla starszego mężczyzny nie pierwszyzna. – W ogóle Jan Hess był dobroduszny i miał poczucie humoru. Pewnego razu przyszła do niego kobieta w ciąży i poprosiła o kartki na wyprawkę dla dziecka. Hess tłumaczył jej, że w tej chwili ich przy sobie nie ma, ale będzie o tym pamiętał. Gdy nalegała, zdenerwowany powiedział żartem, żeby wypięła pupę, a on jej na niej napisze zobowiązanie. Kobieta odparła, że źle by mu się pisało, bo… ma pomarszczoną. Po usłyszeniu tej uwagi wybuchnął śmiechem, obiecując, że na pewno za tydzień będzie miała kartki. Słowa dotrzymał – zaznaczył Stefan Pudełko.

Leon Olek

– Jako młodociani pomagaliśmy przy pracach wiosennych i letnich oraz jesiennych żniwach, sianokosach i wykopkach – jedynie za grubą kromkę chleba z masłem i serem, czego też nie było pod dostatkiem – opisywał Leon Olek. Dodawał, że okres międzywojenny na polskiej wsi to bezgraniczna bieda i nędza. Podkreślał, że szalejące wówczas bezrobocie to najgorsze, co może spotkać młodego, zdrowego, skorego do pracy człowieka. Toteż młodzi w wieku szkolnym i pozaszkolnym byli wykorzystywani jako służący przy wypasaniu krów na miedzach, łąkach i pastwiskach. Pracowali za marne grosze, które i tak trudno było wyegzekwować. – Bezrobotni i ich rodziny czuli się zagrożeni biedą, z niepokojem poszukiwali więc pracy stałej i sezonowej, na przykład przy melioracji Wisły, czyszczeniu rowów i dopływu do stawów rybnych, wyciąganiu z Wisły żwiru i piasku na doraźną sprzedaż dla budownictwa – wyliczał. W sezonie, w zależności od pory roku, dla ratowania sytuacji można było coś zarobić przy żniwach i omłotach, wykopkach ziemniaków oraz przy połowach karpia lustrzanego na licznych stawach Jana Hessa w Kaniowie. – Jan Hess jako zarządca majątku o znacznym obszarze Kaniowa i Bestwinki posiadał idealne warunki do organizowania polowań w różnych porach roku, między innymi na dzikie kaczki, bażanty, kuropatwy i zające, doraźnie na sroki i lisy. Znany był z proniemieckich poglądów i wśród tej kategorii osób znajdował swoje miejsce. W jego folwarku, za niskie wynagrodzenie, można było dostać pracę stałą lub w sezonie przy obsłudze koni, wołów, źrebaków, jałówek lub w charakterze fornala, ewentualnie stawowego. Sprytniejsi zajmowali się kłusownictwem, podkradaniem ryb, łapaniem zająców i bażantów – wskazywał.

Helena Ochman

Niezwykle barwne i drobiazgowe są wspomnienia Heleny Ochman, która zmarła rok temu w wieku 99 lat. Urodziła się w 1920 roku w Witkowicach. W 1930 roku za pracą przyszła z mamą do Kaniowa. W dworze Hessa zajmowała się bydłem mlecznym w oborze i pracą na roli do końca 1945 roku.

Mimo podeszłego wieku, mieszkanka zapamiętała, że w oborze było około 50 krów mlecznych (następne 50 w folwarku na Mirowcu), osiem par koni, konie „kolasowe”, tuczniki, indyki, kaczki białe i czarne francuskie, kury (około stu) i kury perłówki. – Mleko i inne wyroby Jan Hess sprzedawał w Białej. Każdego dnia z kaniowskiego folwarku wyjeżdżał rano o 5.00. O 15.00 wracał woźnica o nazwisku Maga. Po powrocie następowało mycie baniek, przygotowanie do następnego dnia. Krowy i cielaki skupował dziedzicki rzeźnik o nazwisku Stąpor do swojej rzeźni obok Zakładów Rowerowych „Apollo”. Także ubijał bydło i świnie u Hessa w Kaniowie. Wychowalnia bażantów mieściła się w ogrodzie pod siatką u pana Dolniaka. Kaniowianie za drobną zapłatą zbierali jaja bażancie na stawowych wałach i przynosili do Hessa. Bardzo ciężką pracą był wywóz obornika – wówczas trzeba było spędzić czternaście dni w oborze – mówiła pani Helena.

W czasie żniw pracowała przy omłotach – „puszczała” do maszyny napędzanej parą snopy zboża. Do tej męskiej i nietypowej pracy przyuczył ją gazda polowy Antoni Wójcikiewcz, główny operator maszyny parowej. Za tę pracę w nagrodę otrzymała sto kilogramów zboża.

Helena Ochman wspomina też hodowlę ryb w kaniowskich stawach, która była oparta na paszach własnych, śrutach zbożowych i łubinie. Zakończenie „połowów u Hessa” miało miejsce na największym stawie w Kaniowie – „Opiekunie Dużym”. Praca trwała tam przez dwa dni. Kaniowianie wynosili ryby ze stawu w wannach, ładowali do kadzi, następnie na „brakownie” – tutaj się sortowało ryby, oddzielało karpie od karasi, linów, okoni i płotek. Z „brakowni” następował załadunek do beczek. Handlem rybami zajmowali się Żydzi, wożąc je do Rajska, Oświęcimia, Krakowa i dalej. Podczas połowów na „Opiekunie Dużym” zawsze obecni byli Jan Hess i zarządca Adam Stonawski. Po zakończeniu pracujący otrzymali dwie bułki, 20 dekagramów kiełbasy i wódkę. Pani Helena podkreśla, że tylko po tych połowach była taka „uroczystość”.

Dworek rodzinny Hessów, lata 30.

– Jesień to czas polowań na kaczki, bażanty, zające. Do Kaniowa przyjeżdżali panowie z pobliskich dworów – Kubeczko z Czechowic, Jaworek z Dankowic, Bulawski z Pisarzowic czy Rudziński z Kóz. Częstym uczestnikiem polowań był doktor Maksymilian Żurek, dyrektor Szpitala w Białej. Hess zabierał na polowanie synów Gintera i Henryka (Hansa). W rejonie od Dankowic do rzeki Białej w nagonce uczestniczyli chłopcy z Kaniowa. Przywożono do dworu dwa wozy „drabiniaste” zwierzyny i ptactwa. Po polowaniu było w zamku zawsze więcej kucharek i wielka gościna. Zające i bażanty Jan Hess sprzedawał w Białej – opowiadała pani Helena. Wspominała także polowania, podczas których panowie strzelali do… kaczek domowych.

Do dłuższego przechowywania produktów mlecznych, zwierzyny, dziczyzny służyła lodownia. Ściany były zbudowane z desek, wypełnione w środku trocinami, natomiast sufit wykładano lodem, którego płaty wycinano w zimie w stawach ręcznie piłami i rozdrabniano drewnianymi młotkami. Pani Helena pamiętała, że wejścia do lodowni strzegł duży pies wabiący się Bolszewik.

Czas pracy – jak wspominała pani Helena – starano się umilić przyśpiewkami, jak choćby taką: „Gazda Wójcikiewicz na motorku jedzie i nam żniwiarzom beczkę piwa wiezie”. Albo: „A ten gazda Krawczyk jak wąsem porusza, żniwiarzom na ramię wyskakuje dusza”, poświęconą Janowi Krawczykowi, zajmującemu się uprawą pola, zasiewami, rozdzielaniem paszy dla koni i organizacją pracy furmanów. Wspomnianemu Władysławowi Sierkowi śpiewano: „Gazda Sierek posyłał nam snopy jak gadliny, bo to wiązały mirowskie dziewczyny”. Nie tylko hodował konie, ale wyrabiał on też piękne kosze, kasary, włoki, miotły i koryta do świniobicia.

Takie przyśpiewki były stałym elementem dożynek. – Na dworze rozpoczynano je powitaniem i wręczeniem wieńców dla rodziny Hessów oraz przyśpiewką: „Szanowni państwo, jak my was witali, tak prosimy, abyście te wieńce odebrali”. Po czym następował przemarsz w korowodzie z orkiestrą Józefa Górki do karczmy „U Łobody”. Uczestnicy dożynek od Jana Hessa otrzymywali bony, które mogły być zrealizowane w tym dniu w karczmie. Rodzina Hessów, zarządcy, służba, fornale – wszyscy bawili się razem – opowiadała Helena Ochman. Z rozrzewnieniem opowiadała też o tańcu z Janem Hessem. Specjalne względy miały przynieść przyśpiewki skierowane do familii Jana, Małgorzaty, Gintera i Henryka Hessów: „a ten nasz panoczek dużo rybek mają, to też na święta żniwiarzom po jednej rozdają”, „a ta nasza pani, dobra gospodyni, po ogrodzie spaceruje, siedzi na fontannie – skarpetki ceruje”, „a ta nasza pani wcale nie jest biedna, bo sobie wygląda jak piękna królewna”, „a ci nasze państwo dwóch pięknych synów mają, ale jeszcze przed nimi bociany latają”.

Krystyna Wojtuszek.

Panoczku, dajcie rybę!

Jakim człowiekiem był Jan Hess? Na pewno darzonym szacunkiem i otwartym na potrzeby mieszkańców, niepozbawionym poczucia humoru. – Był dobrym człowiekiem, jak ktoś poprosił go o coś, to dał dwukrotnie, ale gdy ktoś coś ukradł, to srogo ukarał! – wskazała kaniowianka Krystyna Wojtuszek. Przytoczyła przykład pewnej wielodzietnej rodziny, matka pracowała w gospodarstwie Hessa. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, a w domu panował głód. Dwunastoletnia córka powiedziała: „Mamo, pójdę do Hessa, to może da mi rybę”. Matka odrzekła: „Daj spokój – on ci da rybę?!”. Córka jednak poszła, boso, bo nie miała butów. „Panoczku, dajcie nam rybę, bo nie mamy co jeść – idą święta” – zwróciła się do zarządcy dworu. Jan Hess powiedział: „Czekaj, dziecko, dam, jak przywiozą duże ryby”. Otrzymała potężnego karpia, którego zawinęła i dumna przyniosła do domu.

Jan i Małgorzata Hessowie, Kaniów, posesja Krawczyków, 1960 r.

Jan Hess

Jan Hess, urodzony w 1892 roku – jak wynika ze wspomnień Jana Olka – pochodził z licznej rodziny byłych fabrykantów z Bielska-Białej o znanych nazwiskach, jak Hess, Piesch, Strzygowski i Leepsner. Był żonaty z córką byłego fabrykanta z Bielska Strzygowskiego, Małgorzatą (1898-1971). Posiadał dwóch synów. Starszy Ginter (ur. 1922 r.) został wcielony do Wermachtu na front wschodni i zginął pod Stalingradem na przełomie lat 1942 i 1943. Młodszy syn, Hans (ur. 1932), zamieszkiwał przed wojną i podczas wojny z rodzicami i wraz z nimi opuścił dwór w Kaniowie tuż przed nadejściem Armii Czerwonej 28 stycznia 1945 roku, udając się konno w kierunku zachodnim. W środę, 24 stycznia 1945 roku, w godzinach rannych były zarządca dworu Jan Hess wyjechał konno z żoną Małgorzatą, 13-letnim synem Hansem oraz matką, udając się do Rzeszy. W czasie ucieczki utknęli gdzieś w okolicach Jeleniej Góry, tam też zmarła tragicznie matka Jana Hessa, którą pochowano w okolicy. W tym samym czasie 19 rodzin z Bukowiny, byłych bauerów, opuściło zajmowane dotąd gospodarstwa w gminie Bestwina, uchodząc (konno) przed nadejściem frontu wschodniego.

Jan Hess i jego żona Małgorzata w 1960 roku odwiedzili swój dawny folwark i dwór oraz mieszkańców Kaniowa. Innym razem przyjechał tu też także ich syn Hans, który mieszkał na stałe w NRD. Odwiedził wtedy między innymi Alojzego Krawczyka i Franciszka Adamaszka z Kaniowa oraz zwiedził Auschwitz-Birkenau i zawitał do bielskiego Cygańskiego Lasu. Jan Hess zmarł w 1962 roku w Cottbus.

Jan i Małgorzata Hessowie z pierworodnym synem, 1923 r.

Wspomnienia i zdjęcia mieszkańców Kaniowa zebrał Michał Kobiela podczas przygotowania nowej książki, która ocali je od zapomnienia.

Opracował:

Do góry