Polish English French German Hebrew Italian Japanese Portuguese Russian Spanish

Benefis Marii Stanclik - Paluszak

10. 03. 27
Wpis dodał: Jerzy Zużałek(danielek2002)
Odsłony: 5677

 W sobotę, 27 marca, "Galeria na Prowincji” w Muzeum Regionalnym w Bestwinie wypełniła się do ostatniego miejsca, ba, konieczne było dostawianie krzeseł dla gości przybyłych na wystawę malarską Marii Stanclik-Paluszak połączoną z benefisem autorskim.
Wszystkich przybyłych powitał kustosz Muzeum Regionalnego, Andrzej Wojtyła, a postać Pani doktor Marii Stanclik – Paluszak przybliżyła Pani Waleria Owczarz. Wśród gości, oprócz członków Towarzystwa Miłośników Ziemi Bestwińskiej można było dostrzec Honorowego Obywatela Gminy Bestwina dr Franciszka Magę, przewodniczącego Rady Gminy Bestwina Jerzego Zużałka, dyrektora Centrum Kultury, Sportu i Rekreacji Grzegorza Bobonia, redaktor Magazynu Gminnego Wiolettę Gandor, zespół koronkarek i bukieciarek z Bestwinki oraz przyjaciółki ze szkoły i rodzinę Pani Marii.
Zamiast relacji ze spotkania przedstawiam esej autorstwa Pani Walerii Owczarz, który autorka sama na tymże spotkaniu odczytała:

czytaj w rozwinięciu:

Wystawa obrazów dr Marii Stanclik - Paluszak w galerii „Na prowincji” w Bestwinie to okazja zamanifestowania mocnej więzi łączącej ją z tym miejscem.
Ponadto, moment sposobny do refleksji nad istotą i przyczynami nowo obranej drogi w twórczości malarskiej oraz chwilą powrotu w lata szkolne, w czas pierwszej młodości.
Na rozległej dolinie, po lewym brzegu rzeki Łękawki w Bestwinie leżą dawne włości Mynarskich, z którego to rodu po kądzieli wywodzi się nasza bohaterka.
Na roli co w herbie miała pług zaprzężony w słońce i korzenie duszy zarysowane sochą  na zagonie, w całym majestacie wzniesiony ku obłokom góruje krzyż.
„Stara droga” – gościniec biegnie obok, niczym brama otwarta na oścież dla duszy wrażliwej. Z tym miejscem emocjonalnie utożsamia się dr Maria. Rodzinny dom z dużą szklaną werandą, z ogrodem pachnącym koprami, bzem i dziewanną, okolony palisadą gęstego żywopłotu to nieodłączna cząstka przywoływanej we wspomnieniach ojcowizny.
Ten niezmiernie żywy i barwny świat metafor połączony ze wspomnieniami o matce, o domu, o miłości, tak bardzo różni się od tego w klimacie nowej rzeczywistości wielkiego miasta jakim jest Kraków.
Mama – z domu Mynarska, zaś ojciec bestwiński swojak z zacnej familii Stanclików zwanych we wsi Bednarzami. Oboje rodzice to nietuzinkowi obywatele Bestwiny o bogatych życiorysach. Mama była znaną z tego, że umiała leczyć urazy układu kostnego - zwichnięcia i złamania. Często w takich razach dr A. Niedźwiecki podsyłał pacjentów do Stanclikowej w Bestwinie, wiedząc, że zrobi to dobrze, ponieważ w tej dziedzinie medycyny niekonwencjonalnej miała większą praktykę i doświadczenie niż on jako lekarz. W swoim gabinecie nie posiadała aparatu rentgenowskiego. Zastępowało go doskonale wyczucie w rekach, a permanentne pogłębianie wiedzy z ortopedii, dawało gwarancję do niepopełnienia lekarskiego błędu.
Ojciec Marii pracował w Polskich Kolejach Państwowych, jako dyżurny ruchu na Dworcu w Dziedzicach.
Dziedzicki węzeł kolejowy należał do ważnych w kraju. Stąd rozchodziły się pociągi we wszystkie strony kontynentu europejskiego i dalej.
Powstał w 1869 roku wraz z uruchomieniem Wyłącznie Uprzywilejowanej Kolei Północnej Cesarza Ferdynanda, na linii Dziedzice – Bielsko - Żywiec. Przez włączenie węzła dziedzickiego do europejskiej sieci kolejowej, pociągnęło za sobą powstanie tu jednej z najstarszej poczty, nie tylko na Śląsku Cieszyńskim, lecz w całej ówczesnej Austrii i w Polsce, a także Urzędu Celnego austriackiego i pruskiego.
Pełnić dyżur zawiadowcy stacji w takim ważnym europejskim węźle kolejowym, to nie tylko zaszczyt dla Stanisława Stanclika ale i wysokie kwalifikacje jakie musiał posiadać zajmując tak poczytne stanowisko w kolejnictwie.
Mała córeczka Marysia, była oczkiem w głowie taty. Z tym przywiązaniem do ojcowskich pieszczot łączył się niezwykły epizod, kiedy to stęsknione za tatusiem dziecko wyszło mu naprzeciw. A że droga była uciążliwa, pełna kolein, nie taka prościutka i równiutka jak dzisiaj, więc trzyletnia Marysia ze zmęczenia na drodze zasnęła. Najważniejsze było to, że dziecięca eskapada zakończyła się happy andem.
Zawsze kiedy Marysia wspomniała ojca, to podkreśla że jego zasługą i kuzyna Bronisława Jurczyka, była gazyfikacja wsi. To dzięki nim mieszkańcy Bestwiny mają dostęp do sieci gazowej. Obecnie długość czynnej sieci rozdzielczej gazu w gminie wynosi 123 km (dane GUS).
Dom państwa Stanclików w Bestwinie był enklawą, gdzie gromadziła się ówczesna intelektualna śmietanka życia towarzyskiego. Bywali tu księża, nauczyciele a i wyższą rangą wojskowi, jak półkownik Sł. Kulig – członek Ministerstwa Obrony Narodowej w drugiej RP.
Przez ściany tego domu przewinął się także w okresie międzywojennym zapomniany przez bestwinian – nauczyciel Aleksander Sułowski, późniejszy więzień obozu koncentracyjnego. Okaleczony przez obozowe przejścia podupadł na zdrowiu i już nigdy nie podjął pracy w zawodzie nauczycielskim.
 Doktor Marię z Bestwiną łączy niemal biologiczna symbioza. Co rusz ożywa w jej wspomnieniach, a zwłaszcza to niezaprzeczalne piękno jej krajobrazu, gdzie ponad spiętrzonym wzgórzem góruje wiejski kościółek, parę lip wokół, brzozy cmentarne i kasztan, a dalej jawor gdzieś w kępie samotny i wierzba skądś trafem w krajobraz nadrzeczny zaplątana.
Pod ogrodem szemrały rzeczne, a po przeciwnej stronie długie zagony Mynarskiego roli, daleko aż do łęgu ciągnących się nieprzerwanym pasmem. Dalej przeświecające wśród wiklin i szuwaru trzcinowego, ujęte niskimi brzegami fale Białki.
Teraz utrwala to w swoich pejzażach w krakowskim atelier. Może wiersz o Bestwinie odda choć w części autentyczne jej piękno i pozwoli zrozumieć rodowód słonecznej kolorowej palety doktor Marii, która może właśnie stąd zaczerpnęła swoje natchnienie i pomysł na malowanie obrazów.
Czasy niebieskiego mundurka będą dotyczyć lat szkolnych z podstawówki i liceum pedagogicznego. Marysia Stanclikowa, jako bohaterka okazjonalnego eseju odzywać będzie we wspomnieniach ludowej poetki „z tela”, koleżanki z ławy bestwińskiej Alma-Mater a później w liceum.
Bóg jeden wie, ile w ścianach tej klasy, gdzie obecnie mieści się galeria, napsociły niesforne „klasistki”, które co rusz wymyślały przedziwne szaleństwa niczym „Panna z mokrą głową” z powieści Karola Makuszyńskiego.
 A to wróżenie z „róży wiatrów” wypełniały sobie czas na lekcji geografii  i zamiast stron świata wpisywały do horoskopu imiona klasowych macho: Tadka, Bronka, Edka, Zygmunta, czy ze starszego oddziału: Władka, Staszka, Antka … Kto by ich zapamiętał, tylu ich było.
Raz zostały przyłapane na tych łobuzerskich sprawkach, za co spotkała ich zasłużona kara. Specjalizowały się tekże w podpowiadaniu, przez otwór za piecem. Były też dobre w strzelaniu papierka z podwiązki u pończochy.  Doskonale umiały wybrnąć klasie z różnych zdarzających się sytuacji. Pewnego razu na lekcji języka francuskiego jeden z kolegów zapomniał odmiany rzeczownika, wywołany na środek przybrał minę męczennika, cierpiącego za grzechy wszystkich wieków. Nie trzeba było długo czekać, zaraz wystąpiły w roli obrony tłumacząc – „Umiał, tylko zaciął się, bo pani go przestraszyła”.
Kiedy panienki nieco wydoroślały, a było to w klasach licealnych wyżywały się w tzw. „literaturze podławkowej”, pisanej na wydartej z kajetu kartce, niezbyt wyszukaną polszczyzną, a robiły to dla pokrzepienia serc i umysłów, ziewającej z nudów żakowskiej braci. Wtedy pocztą pantoflową wędrowała: ”Oda do młodości”, którą klasa zaczytywała się z lubością.
Innym znowu razem, kiedy pan profesor zachęcał uczniów do wsłuchiwania się w strofy „Pana Tadeusza”, które według niego – sam Bóg umiłował i powierzył poecie, aby skarbem wieków się stały, na ówczas klasa zaczytywała się w cicho krążącym pod ławkami wierszem tematycznie zbliżonym o nieco zakłóconym brzmieniu.
Z latami pokusa parafrazowania wieszcza Adama minęła. Dzisiaj wstyd im za te grzechy młodości, mogące posłużyć tylko jako akcenty humorystyczne do wspomnień z czasów niebieskiego mundurka. Spod sterty gruzów pamięci wciąż wydobywa się poezję, zapisaną strofami młodości na strzępkach kartek wydartych z notesu.
Potem nastały lata, które na długo obie je rozdzieliły. Każda poszła swoją drogą. Marysia została lekarzem, a ta druga wiadomo „Bodaj byś cudze dzieci uczył!”. Dzisiejsza wystawa dorobku twórczego naszej artystki, to właściwa chwila na spojrzenie wstecz z osiągniętego szczytu życiowej kariery lekarza, na nowo obraną drogą w malarstwie sztalugowym. W tym miejscu należy skorzystać z podpowiedzi Stefana Szumana: „Sztuka istnieje na świecie dzięki twórczości genialnych artystów, ale żyje tylko w takim społeczeństwie, w którym jest znana, kochana, upragniona i szanowana przez wiele ludzi. Jest ona kulturalnym i społecznym dobrem. Staje się ono bezużyteczne i zmarnowanie, jeżeli nie służy tym, którzy mogą i powinni z niego korzystać.
Bestwina jest taką krainą, gdzie obficie rodzą się talenty, obdarzone iskrą Bożą. Doktor Maria dołączyła do tutejszych  bohemy artystów, z tym że tych czternastu przed nią, zaczęło tworzyć zaraz po ukończonych studiach w akademiach sztuk pięknych, a ona początek drogi twórczej rozpoczęła będąc już na emeryturze. Widocznie emerytura to najlepszy czas na utrwalanie swoich przeżyć i wspomnień na płótnach obrazów. W przypadku naszej doktor malarstwo jest odtrutką i relaksem po latach pracy w służbie zdrowia.  To kolorowa tęcza nad sercem w czasie najdłuższego życiowego weekendu bestwinianki pod Wawelem. Obrazy jej są najlepszą pigułką, kropelka barwy na ożywienie pulsu w drugiej nieco zapóźnionej młodości. Pędzel, sztaluga, paleta zastąpiły słuchawkę lekarza, a leczenie ciała pacjenta zamieniła na kurację duszy. Klimat Krakowa, w którym wtopiła się nasza artystka, pozwolił objawić się w całej krasie jej talentowi.
Na wyjazdach do podkrakowskich Bronowic, a co traktuje jako swoisty rezerwat – otwierają się dla Marii całe nowe światy. Tu może upajać się czarem bronowickiego lata i jesieni, gdzie wszystko tonie w promieniach jaskrawego słońca, wcale nie gorszego od tego, które padało na płótna Van Gogha.
Nasza doktor zwykła mówić „Na to się żyje, aby się czegoś dokonało, więc maluje”. To jest credo jej artystycznej działalności. Stwierdzić też należy, że emerytura dr Marii przebiega w atmosferze „Bajecznie kolorowej”. Kraków rozkwitł dla niej malarstwem i pomógł obrać właściwy kierunek spędzenia wolnego czasu na emeryturze, w myśl, że:
Sztukę miłuje się i kocha,
Zaznawszy jej dobrodziejstw.
Miłuje się tych, którzy wzbudzają
Miłość oraz to co ją wzbudza.

(Stefan Szuman)
My Cię Marysiu za to kochamy!
W imieniu…
Towarzystwa Miłośników Ziemi Bestwińskiej oraz Muzeum Regionalnego im. ks. Z. Bubaka
Opracowanie literackie Waleria Owczarz
Opracowanie komputerowe Andrzej Wojtyła

Do góry